Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/76

This page has been proofread.

— 70 —

i przejmująco, jak zraniona łania, czy coś takiego; słaniając się, jak ranny gladjator, idzie do komody, manipuluje długo około zardzewiałego zęba zamku, który, znając cioci charakter, zaciął się i ani rusz puścić nie chce; szuka potem ciocia długo pod stosami bielizny, bardzo czerwono znaczonej i dobywa z pod niej jakiś worek skórzany, związany sznurkiem, odęty, jak bukłak z koźlej skóry i brudny, jak dusza skąpca. Mimo wielkiej ze mną zgody, widzę jednakże, że ciocia ukrywa, jak może, niechlujne, a bogate jego wnętrze. Zdaje się, że tak tylko — na wszelki wypadek.

— Teraz ze sobą walczy!... — myślę ja.

Panna Domicela idzie jednakże do drugiego pokoju, przynosi jakąś wielką szczerbatą flaszkę z atramentem, którym można smarować osie u wozów, pióro takie, że niem tylko rozpacz może pisać list do nędzy, papier taki, którego by uczciwy pies za żadną nie zjadł cenę i stanąwszy nade mną, każe mi głosem nabrzmiałym od wzruszenia, niemal tragicznie uroczystym, choć z lekka skrzypiącym, pisać za dyktandem co następuje:

„Poświadczam, że z rąk Domiceli Kopytko, prywatnej, otrzymałem rubli sto do wręczenia artyście malarzowi Szymonowi Chrząszczowi i daję najświętsze słowo honoru i przed obliczem