Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/88

This page has been proofread.

— 82 —


— Kiedy to cholera trudna do gadania... Chrząszcz się nazywam.

— A na imię?

— Nie ma pani innego zmartwienia?

Panna Zosia poczerwieniała:

— Ależ Józiu!

— Aha! Józio się nazywam. A na drugie to tak, jak „poszedł Marek na jarmarek!“

— Ależ on dowcipny! — powiada ciocia rozanielona.

— To się wi! — odpowiada Wicek poważnie.

Chrząszcz uważając, że przecież trzeba coś powiedzieć, wydobywać zaczyna słowa gzieś z brzucha i rzecze:

— Niech ciocia przebaczy, ale on jest trochę dziki, w Rzymie się wychowywał, a tutaj jest niedawno.

Wicek w tem miejscu robi do mnie oko i pokazuje mi niedwuznacznie, że jego przybrany ojciec najwidoczniej zwarjował.

— Nie szkodzi, — mówi ciocia, — chłopaczek jest śliczny i zupełnie, Szymciu, do ciebie podobny.

— Perskie oko! — wtrąca Wicek.

— Co mówisz, Józieńku?

— On powiada, że w oczach jest bardzo podobny.