Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/89

This page has been proofread.

— 83 —


— Drogi dzieciak! Czemuż ja takiego nie miałam.

— To se pani mnie weź! — Wicek na to.

— Mów do mnie: babciu!

Wicek ma ochotę parsknąć śmiechem, ale go panna Zosia, która gra, jak anioł, w sam czas uszczypnęła w udo.

— Ta co jest? — szepce Wicek, — za te parszywe dwa ruble!

Co za bezczelny łajdak!

Ale mu się widocznie bardzo podobało na wizycie, szczególnie przy stole. Panna Zosia tak zagadała ciocię, że nie było słychać Wicka, który czynił takie filozoficzne uwagi, żeby z tego można było zrobić doskonale opracowany złodziejski kodeks. Obok Wicka mnie posadzono.

Przyszła jednak chwila, kiedy na trzech czołach równocześnie pojawiły się krople zimnego potu, kiedy rozmowa ogólna przeszła na tego wisielca.

— Uważaj, smarkaczu! — mówię, trącając go w bok.

— Fertig! — odpowiada mi Wicek.

A ciocia mówi z przymileniem:

— Bardzo Józio kocha mamusię?

— Pewnie, że bardzo!

— A tatusia?

— Bardzo!