Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/185

This page has been proofread.
181
SZALEŃCY

A za nimi klątw tysiąc i wściekłe pogonie
I słonecznych pożarów grzywy ogniem rude.

Niech ich klną wsie spokojne i pobożne miasta,
Gdzie w kościołach Bóg nawet skarlał na figurze,
Niech klną! wszak taka klątwa w piorun nie urasta...
Niech wrzeszczą! wszak Lewici są i cnoty stróże.

Moc tej garstki szalonej jest jak bożych ramion
Potęga, która siebie stwarza i w dół strąca,
A panuje bez znaków i królewskich znamion:
Dostojna, nienazwana, można, szalejąca!

Niech mnie chwyci szaleństwa tego wir i zetrze,
Jeślim godzien... Niech szał mnie z dusznych izb wyżenie
Na burzę obłąkaną, rozgrane powietrze,
Na sąd ludzki, na pręgierz i na klątw kamienie.

Jeślim godzien... Albowiem poprzez dni żywota
Czciłem słońce, jak wszystka naokół gromada,
I słońcu biła pokłon w prochu ma tęsknota
I przed słońcem pełzała dusza z trwogi blada.

Oto w piersi się biję: wina!... wielka wina I...
Niech przebaczy szaleństwo temu, co go woła
Wszystką mocą swych tęsknot i kolana zgina,
Chcąc ujrzeć płomiennego szaleństw archanioła.