Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/214

This page has been proofread.
210
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Nie patrz na usta, bo mi serce pęknie,
Taką w nich niosę wieść — poseł nieskory.
I nie mów do mnie, bo mówisz za pięknie.
Niechaj, jak szyby w jesienne wieczory,
Łzami ocieknie twarz twa, bardzo blada,
Na której słońce blednie, gdy nań pada.

Już wieczór. Słońce w krąg całuje drzewa,
A one wzięły słońce w swe ramiona,
Do piersi twardych tuląc. Noc już śpiewa.
Z aniołów jeden liczy, kto dziś skona,
Kiedy się pocznie nocna z gwiazd ulewa...
— Kto tu!? — Twarz jakaś błysnęła strwożona...
Śmierć?... Och, to amor na biórku skrzydlaty
Uderzył skrzydłem o twe martwe kwiaty...

Umarłe! Słyszysz? W rozpłakanem echu
Śmierć jeszcze bije skrzydłem o me ściany
I patrzy na mnie w skrzywionym uśmiechu,
Że jestem wszystek dziwnie rozpłakany,
W żałobie wielkiej po słonecznym grzechu.
Przedziwnym smutkiem jak haszyszem pjany,
Powiem ci wszystko... Ręce złóż na twarzy
I niechaj ci się kwietna łąka marzy.

Umarły dzisiaj w nocy, gdzieś nad ranem,
Kiedy mnie zmorzył sen; przez miłość boską!