— 92 —
śmiechu napełniając powietrze, sumiaste, polskie szlagony z wielką suną powagą, jak w polonezie, Francuski fircykowate i aroganckie ladies angielskie, nieprzyzwoicie chude, ale przyzwoicie krótkowzroczne, Niemcy plugawe, rozpychające się łokciami, eleganckie i wesołe Italczyki, murzyny, czarną miną nadrabiające, Japończyki uważne, skromne, niczemu się nie dziwiące, a pilnie przypatrujące się wszystkiemu; kobiet pięknych niewiele (o, Polki, jakżeście piękne!), zato starszych dwa razy tyle, ile ich potrzeba, a same arcydzieła ornamentacyjnej sztuki, pomalowane jakiemś kosmetycznem wapnem, wyróżowane aptekarską krwią. Namaluje sobie taka stara daktylowa palmá brwi czemś czarnem, aby były „łuki", ale żaden mimo tego rzymski łuk tryumfalny, tak odrapanie nie wygląda; suknię ci ma rozciętą, abyś snadnie dojrzał nogę, której widok nastraja smętnie i każe myśleć o śmierci.
Wszystko to zwraca gęby ku słońcu, tak, że się ostatecznie dziwić nie można, iż słońce od czasu do czasu chce mieć raz w rok także swoją miłą chwilę i urządza sobie zaćmienie; ale z bożego przykazu świecić musi i grzać te fizjognomje, pomarszczone jak stara, niemodna suknia, aroganckie, wyświechtane, wypolerowane „porcelanowym“ pudrem; wszystkie tedy oblicza stroją się w tej słonecznej kąpieli w szeroki miły uśmiech, zdają się tajać w cieple, z martwych czynią się jako tako żywe na jedną godzinę i wreszcie, po długim, długim mozole coś im się tam w oczach za-