— 99 —
oczyma daje mi znaki, że takiego jeszcze nie widział. Ale warjatom sprzeciwiać się nie należy, więc udaje, że rozumie żart i pyta:
— Do jedzenia?
— Tak, panie, do jedzenia.
— Siano???
— Siano, kochany panie.
Biedny człowiek odchodzi, gada długo z kelnerami, gada długo z właścicielem hotelu i z jego żoną, woła na naradę portjera i boy’a od windy, potem — bardzo blady — ma do mnie mowę:
— Zdaje mi się, że nie dosłyszałem... Czego to pan sobie życzył?
— Siana pod serwetę...
— Więc nie do jedzenia?
— Może je pan potem zjeść, ale ja muszę dziś mieć pod serwetę siano.
Biedny człowiek uznaje z widoczną radością, że mi się nieco na umyśle poprawiło.
— Ale u nas niema siana. Może kwiaty?
— Nie, panie, u nas jest taki zwyczaj, że muszą być wiązki siana.
— To bardzo dziwne, ale w Nicei wogóle niema siana, a w takim hotelu, jak nasz, niema go tembardziej.
Wtedy ja nic nie mówię, idę do pokoju, wspaniałym ruchem Kuby Rozpruwacza rzezam poduszkę, napełnioną prawdziwym edredońskim puchem i przynoszę do sali jadalnej bardzo wiele woniejącego siana, woniejącego nietyle łąką, ile krochmalem.