— 132 —
się jednak dość rzadko, aby nie robić w mieście zbytniego zamieszania.
Kurz zresztą jest potrzebny do podniesienia powag dwóch straszliwych automobilów; coby to był za automobil „spacerowy“, któryby w obłokach pyłu nie wyglądał na wóz Eljaszowy? Niktby na takie bydlę nie zwrócił uwagi, a straszliwa, groźna chmura potrzebna jest i dla powagi i dla reklamy. Wsadzają tedy w taki wspaniały, na krwawo pomalowany wehikuł (bilety u fryzjera damskiego), szesnastu gości, którzy patrzą na siebie ze wzajemnym podziwem i jeden dziwi się odwadze drugiego. Z początku mają wszyscy kolor twarzy popielato-szary, który w ciągu drogi, szczególnie na zakrętach, przechodzi w miły kolor, lekko zielony. Automobil jednak jest odważny i czerwony z ochoty; ryknął tedy dźwięcznym głosem i począł rwać z kopyta do Morskiego Oka. Wtedy najpierw nie widać nic, gdyż kurz się wzbija na wysokość Giewontu i opada na Krupówkach wtedy, kiedy straszliwy wehikuł znajduje się już w górach. Górale chwytają spłoszone konie, jakieś dziecko ze strachu wpadło do potoku, jakiś suchotnik, krzycząc przeraźliwie, bieży na dworzec kolejowy, aby się dać pochować gdzieindziej, szyby drżą, beczą zdumione kozy. Obrazek jest tak śliczny i tak miły, że uśmiech rozjaśnia duszę.
A szesnastu gości pędzi w chmury, orłowym szlakiem, szczękając zębami i uśmiechając się z rozkoszy, tym uśmiechem, którym starszy nieboszczyk pozdrawia nowoprzybyłego.