Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/157

This page has been proofread.

— 147 —


Scena wyobraża „przedsionek pałacu“: namalowane drzwi ustawiono między dwoma drzewami w straszliwym lesie, który się składa z trzech drzew. (Drabik, niezrównany dekorator teatrów warszawskich, siedzi w loży, oczy z zachwytu wyłażą mu z orbit. Ktoś litościwy podaje mu chustkę zmoczoną, którą on sobie kładzie na tył głowy).

W lesie stoi Ferrando, bas okrutny, oparty na mieczu i opowiada, że jego pan kocha się w Leonorze i życzy ciężkiej cholery i czerwonki Trubadurowi.

W tem miejscu należy wspomnieć, że niema wśród ludzi żywych takiego, któryby umiał streścić libretto Trubadura; był podobno w Tworkach stary, zasiedziały warjat, recydywista, który je rozumiał; po długich jednakże studjach udało mi się odkryć, w czem leży rozpacz tragiczna tej opery, co opowiadam, korzystając z miłej sposobności.

Otóż córka spalonej na stosie cyganki porwała hrabiowskie dziecko, aby je wrzucić w ogień, tymczasem jednak pomyliła się i wrzuciła w ognisko (cóż za roztargnienie!) dziecko własne, a tamto wychowała i to jest właśnie ów Trubadur. W ten sposób, przez takie cygaństwo uchował się bohaterski tenor opery lwowskiej, pan Ignacy Mann. Niech go przerażony czytelnik nie mienia z wielkim polskim śpiewakiem, Józefem Mannem, który niedawno umarł na scenie berlińskiej opery.

Ale oto nadchodzi Leonora; wyszła z drzwi,