— 6 —
I westchnęliśmy z ulgą, a równocześnie.
A pociąg stanął nad rowem i patrzy ślepiami lokomotywy, czy w rowie niema żab, bo nie widzę innej racji, aby we mgle i deszczu stać godzinę nad błotnistym rowem i szukać, czego się nie zgubiło.
— W tem coś jest! — mówi jedna z niewiast.
— Z pewnością! — mówi druga.
— Ale co w tem może być? — pyta pierwsza.
— Mój Boże! — odpowiedziała druga, — pewnie coś jest...
Bardzo słusznie. Coś w tem musiało być, ale „żaden nie powiedział, żaden bowiem nic nie wiedział“, jak deklamuje Frenkiel. Gdyby w tej chwili naprzykład, modą Maeterlincka, wszedł był do wagonu blady człowiek w zielonym płaszczu i niebieskich okularach i zgasił lampę, albo tajemniczym ruchem przesunął rączkę ogrzewacza, bylibyśmy z pewnością wiedzieli, że będzie nieszczęście; bez wskazówek zaś pozagrobowych siedzieliśmy cicho. Od czasu do czasu kłapnęły w mroku jakieś zęby; ktoś chciał mówić i widocznie nie mógł, jeden tylko z nas powtarzał uporczywie swoje „Alleluja!“, ale głosem zupełnie złamanym...
W tej chwili wchodzi do przedziału jakiś chudy pan, perfumowany zapachem „Jaksonia“, przerażony.
— Czy wiedzą panowie, że pociąg stoi?
— To on! — pomyśleliśmy równocześnie i spojrzeliśmy na kulparkowskie wieże.