Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/17

This page has been proofread.

— 7 —


— Jedzie! jedzie!

— Bogu dzięki!

— Porządny człowiek ten maszynista.

— Oby dojechał zdrowo!

— Czy myślicie, że pociąg jechał? Widział kto wyścigi żółwi? widział kto muchę w miodzie? — widział kto tabetyka, startującego w „skoku w dal“? — To wszystko nic. Lokomotywa, zda się, wyciągnęła przed siebie macki i szukała czegoś na torze, za nią zaś wozy, podrygując ze strachu, trzęsąc łańcuchami dla dodania sobie odwagi; pociąg skrzypiał i jęczał i szedł jak na ścięcie, toczył się jak pijany, jakby się chwytał rękoma przydrożnych płotów; czasem się nastraszył rosochatej wierzby na gościńcu, wtedy gwizdnął z rozpaczy, tulił pod siebie ogon i gnał przez dwie minuty i ryczał i jęczał i rzęził i płakał i tupał kołami. Za chwilę znów ustawał zziajany, dopadał do jakiejś zakazanej stacji i patrzył błagalnie i ze strachem na takiego pana w czerwonej czapce, z którego Rittner robi dramaty, a Reymont nowele, ponieważ zasię ten patrzył znów błagalnie i ze strachem na pociąg, perspektywa była wcale miła.

Deszcz pada sobie, jak gdyby nic, jak gdyby to nie była Wielkanoc, jak gdyby nie było obserwatorjum na Politechnice, jak gdyby... ech! do stu tysięcy!...

Ale to naprawdę wszystko nic jeszcze.

Pociąg się kołysze tak, że aż drży wszystko, kołysze się jak prelegent na wykładzie, jak