— 29 —
znaczy cień gór, rzucony na wody. W jednem miejscu powiada nasz wioślarz z dumą:
— W tem miejscu jest sto pięćdziesiąt metrów głębi...
— Święty Antoni sorentyński! — krzyknęły trzy polskie dusze w głębi bohaterskiej piersi.
Zrobiła się uroczysta cisza, bo ze strachu śpiewają tylko ludzie, źle wychowani. Po tej uroczystej chwili pytam pana Salvatora, zupełnie bez ukrytego celu:
— Czy dobrze umiecie pływać, Salvatore?
Salvatore uśmiechnął się jak langusta.
— Pewnie! chociaż ostatni raz kąpałem się przed dziesięciu laty...
Naturalnie! Miał kiedy szewc porządne buty? Ale wobec tego człowiek począł się rozglądać w sytuacji i udając, że niby nic, począł rozmyślać nad tem, coby było, gdyby się łódź przewróciła i jakby się wydrapać na skałę nadbrzeżną, mającą trzysta metrów wysokości? Są to myśli tak szalenie wesołe, że się niedobrze robi.
Płyńmy jednakże dalej...
W tej chwili łódź wjeżdża, jak dorożka w ciasną bramę, w otwór groty.
— Grotta verde!
Aaa! (Baedecker doradza w tem miejscu zachwyt niemy).
Pod nami woda zielona, jak przeczysty szmaragd, nad nami kopuła sklepienia, na której grają blaski przeróżne, goniąc się nawzajem. Przejrzysta meduza, podobna do srebrzystego grzyba,