Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/63

This page has been proofread.

— 53 —

je, Boże miłosierny. Bardzo zawiniło to miasto, lecz nie daj, aby zginęło w przepaści, albowiem jest piękne. Chore jest na piękność, przeto i grzechy miasta tego były piękne. Cóż Ci, że zginie, jak diament wspaniały, rzucony w topiel?

Jego wina, jego bardzo wielka wina, że w niem dusza, rozkoszą życia zachłyśnięta, skarlała aż do małości łez doży Manina i że umarła potem dusza ta, na atłasach ległszy i złotogłowiu, zapomniawszy o mieczu, lekkomyślnym ujęta snem. Nie umarła jednak, jeno śpi na dnie mojem i płacze mojemi oczyma.

Ocal je Boże, panie morza, bo chociaż grzeszyło to miasto, któreś wielce umiłował, lecz i cierpiało ponad miarę. Wstaw się za niem, Marku Ewangelisto i każ swojemu miastu uderzyć w tysiąc dzwonów, aby wybłagało sobie żywot wieczysty, wieczysty...“

Tak się oto modli szumem nieprzerwanym dalekie morze, a zielona woda pod mostami łka cichutko i pnie się po marmurowych schodach do pałaców, pustych, jak umarłe serca, pluszcze u drzwi, czekając w utrapieniu, czy z nich nie wyjdzie czerwony senator, mądrość wielką mający w oczach, a dumną miłość w sercu, idący na posiedzenie rady, gdzie dziś nuncjusz papieski, przy boku doży siedzący, niezmiernie ważne przedstawi sprawy. Chryste Panie! Nie nuncjusz to siedzi, lecz bezczelny, napoleoński oficer, zasię na wielkich globusach w tyle sali, czerni się nie