— 68 —
żenia ostatnich naszych premjer, wyjechałem do Nicei, gdzie dotąd żyje pamięć o tobie, od czasu, kiedyś dla oryginalności kąpał się w morzu we fraku, dziwną tem w oczach tłumu okazując pogardę rzeczy ziemskich, frak ten bowiem z kosztami sądowemi kosztował podobno trzydzieści koron.
Wspominam ci o tej plotce, abyś wiedział, że dość jest wyjechać z ukochanego swojego miasta, aby w niem zaraz powiedziano:
— Czy pan nie słyszał, że ten i ten uwiódł w Kalkucie córkę Maharadży?
— To jest bezczelne kłamstwo, — odpowiada przyjaciel nieobecnego, — nie pozwolę źle mówić o nieobecnych. Nikogo nie uwiódł, to potwarz; biedaczysko, ukradł tylko dwa i pół miljona i uciekł z chórzystką, a to, panie, wielka różnica!
Wyjechałem tedy na jasny brzeg za sprawą mojego szanownego wydawcy, któremu się z tego powodu zrobiło ciemno w oczach; powiadam Ci, abyś wiedział jak w odpowiedniej postąpić okoliczności, kiedy będziesz sprzedawał nową tekę graficzną, że się z wydawcą rozmawia w ten sposób:
— Jestem panu podobno winien pięć tysięcy, drogi panie!
Te „podobno“ to jest nóż w serce i wydawca robi się szaro-zielony, ale się uśmiecha; tych „pięciu tysięcy“ zaś nie bierz dosłownie, gdyż cyfry tej, znanej mi z cudownej książki profesora Ernsta o życiu na planetach, używam w druku tylko dla