Page:PL A Daudet Mały.djvu/104

This page has not been proofread.

 Czasami przychodziła mi szalona ochota podejść i sprowokować go; ale powstrzymywały mnie dwa wzglądy: najpierw — obawa, że stracę posadę, a potem — rapier markiza, okropna szablisko, na które on, podobno, wiele ofiar naszpikował, gdy w gwardji służył zamłodu.
 Wreszcie, pewnego dnia, doprowadzany do ostateczności, poszedłem do fechmistrza Roger i z miejsca oświadczyłem mu, że mam zamiar pojedynkować się z markizem. Roger, z którym oddawna nie zamieniłem ani słowa, słuchał mnie z początku z nieufnością, ale gdy mu całą sprawę wyłożyłem, rozczulił się i uścisnął mi ręce.
 — Brawo, panie Danielu! Wiedziałem ja dobrze, że z taką twarzą, nie możesz pan być tchórzem podszyty. Bo też, czemu, u licha, trzymał się pan ciągle tego pana Viot? No, zawrócił pan wkońcu z tej drogi, puśćmy wszystko w niepamięć i uściśnijmy sobie dłonie, ot tak! Zacny młodzieniec z pana!... A teraz przystąpimy do pańskiej sprawy. Został pan obrażony? Dobrze! Chce pan zażądać satysfakcji? Bardzo dobrze! Nie umie pan wcale robić szablą? Dobrze, doskonale, świetnie! Mam pana uchronić od nadziania na rożen przez tego tłustego kapłona. Wyśmienicie! Niech pan przychodzi do mnie na salę, a za pół roku — nie on pana, a pan jego nadzieje!
 Widząc, jak ten poczciwy Roger przejmuje się moją sprawą, zarumieniłem się z radości. Ułożyliśmy się co do lekcyj, które miały się odbywać trzy razy na tydzień, i co da ceny. Roger wyznaczył mi wyjątkową, (istotnie wyjątkową, bo jak się później do-