Page:PL A Daudet Mały.djvu/106

This page has not been proofread.

mia przemarznięta na kamień. Wstawało się pociemku, w miednicach — lód... Uczniowie ubierali się niechętnie, powoli, dzwonek musiał po kilkakroć wzywać na modlitwę: — „Prędzej, prędzej, panowie!“ — wołają wychowawcy, przechadzając się wzdłuż i wszerz sypialni, aby się rozgrzać... Formują się szeregi w milczeniu, byle jak, i spuszczamy się po szerokich, słabo oświetlonych schodach, po długich korytarzach, w których hula zabójczy wicher zimowy.
 Ciężka to była zima dla Małego!
 Przestałem zupełnie pracować. W klasach sztuczne ciepło pieca usypiało mnie. W czasie lekcyj, uciekając od mojej zimnej stancyjki, biegłem się rozgrzać do Barbette’a i przesiadywałem tam, ile się tylko dało. Tam to Roger udzielał mi lekcyj; zimno wygnało nas z sali gimnastycznej; fechtowaliśmy się wciąż w kawiarni, kijami bilardowemi, zapijając poncz. Podoficerowie oceniali cięcia. Wszystkie te zacne serca dopuściły mnie już ostatecznie do konfidencji i codziennie którykolwiek z nich pokazywał mi jakąś niezawodną sztukę, dzięki której miałem uśmiercić markiza Boucoyran. Nauczyli mnie też jak przyrządzać absynt, a gdy grali w bilard, ja im znaczyłem punkty.
 Ciężka zima dla Małego!
 Pewnego ranka owej smutnej zimy, w chwili, gdy wchodziłem do Barbette’a — dotąd mam jeszcze w uszach stuk kul bilardowych i sapanie piecyka — Roger spiesznie podszedł do mnie: — „Dwa słowa, panie Danielu!“ — i z tajemniczą miną wciągnął mnie do dalszych pokojów.