Page:PL A Daudet Mały.djvu/129

This page has not been proofread.

 Mały pozostał sam. Otwiera cicho drzwi i zatrzymuje się na chwile; czy się aby uczniowie nie pobudzili — ale w sypialni spokój.
 Więc schodzi nadół, skrada się cichutko wzdłuż ściany. Wicher smutno wyje za drzwiami. Z ganku dostrzega dziedziniec, biały od śniegu; czernieją na nim cztery wielkie gmachy kolegjum.
 Tam wgórze pod dachem czuwa jakieś światełko; to zacny ksiądz Germane pracuje nad swojem wielkiem dziełem. Mały posyła mu z głębi serca ostatnie pożegnanie — i wchodzi do sali...
 Starą salę szkoły morskiej wypełniają chłodne, przerażające cienie. Przez kratę jednego z okienek sączy się światło księżyca i pada wprost na gruby żelazny pierścień; o, ten pierścień! o nim to Mały myślał bezustannie całe długie godziny! ...teraz oto on lśni przed nim, jakgdyby był ze srebra ulany... W jakimś kącie sali drzemie stary zydel. Mały wyciąga go, przysuwa pod pierścień i staje na nim, by się przekonać, czy dobrze obliczył wysokość; właśnie tyle, ile potrzeba. Potem zdejmuje krawat, długi krawat jedwabny, fioletowy, którym opasywał szyję, na kształt szarfy. Przywiązuje krawat do pierścienia i robi pętlę. Wybija pierwsza godzina. Mierna rady, trzeba umierać...
 Drżącemi rękami Mały chwyta pętlę. Opanowuje go jakieś gorączkowe uniesienie. Zegnaj, Kubusiu! Zegnaj, mamo!...
 Nagie chwyta go jakaś żelazna dłoń i zestawia z zydla na podłogę, jednocześnie słyszy, tak dobrze znany, szorstki, a zarazem trochę drwiący głos:
 — Też pomysł, gimnastykować się o tej porze!