Mały odwraca się, zdumiony.
To ksiądz Germane, ksiądz Germane bez sutanny; w spodniach i kolecie, opadającym na kamizelką. Szlachetna, ospą zeszpecona twarz uśmiecha się smutno w poświacie księżyca... Jedną ręką zestawił samobójcę z zydla, w drugiej trzyma jeszcze karafkę, z którą tylko co chodził do studni.
Widząc przerażoną twarz Małego i jego oczy, pełne łez, ksiądz przestaje się uśmiechać i powtarza, ale tym razem globem bardzo łagodnym, nieledwie tkliwym:
— Co za pomysł, mój Danielu, robić ćwiczenia gimnastyczne o tej porze!
Mały jest czerwony i oszołomiony.
— Ja się nie gimnastykuję, proszę księdza, ja chcę odebrać sobie życie...
— Jakto odebrać sobie życie?! Więc jesteś aż tak nieszczęśliwy?!
— Oh! — woła Mały za całą odpowiedź, a dwie wielkie, piekące łzy spływają mu po policzkach.
— Danielu, chodź ze mną! — mówi ksiądz.
Mały przecząco potrząsa głową i wskazuje żelazny pierścień z krawatem.
Ksiądz bierze go za rękę:
— No chodź do mojego pokoju, jeśli już tak koniecznie chcesz sobie odebrać życie, to możesz to zrobić tam, na górze: — tam tak ciepło, miło.
Ale Mały opiera się:
— Niech mi ksiądz nie broni umierać. Ksiądz nie ma prawa mi przeszkadzać.
W oczach księdza miga błyskawica gniewu.
Page:PL A Daudet Mały.djvu/130
This page has not been proofread.