oblałem się rumieńcem... Ot, tam, koło stołu bilardowego, kręcił się bywało Mały, z koszarową piosenką na ustach lub fajką w rękach, znaczył punkty, stawiał kolejki ponczu, pomiatany, upokarzany, deprawując się coraz bardziej z dniem każdym.
Zjawa ta przeraziła mnie daleko bardziej jeszcze od wizji na sali gimnastycznej, gdy ujrzałem mój mały krawat fioletowy, bujujący się w powietrzu...
Uciekałem co prędzej od niej...
Gdy śpieszyłem dalej do kolegjum, poprzedzany przez człowieka, który miał odnieść na stację mój kufer, spostrzegłem nadchodzącego fechmistrza; miał minę rozradowaną, laseczkę w ręku, kapelusz zawadjacko zsunięty z czoła i przyglądał swoje nadobne wąsy, w butach, wyglansowanych jak lustra. Patrzyłem na niego z podziwem, myśląc w duchu: ...Jaka szkoda, że pod tak piękną postacią kryje się tak szpetna dusza!... On dostrzegł mnie również i podszedł z wyciągniętemi rękami, z miłym, szczerym uśmiechem na twarzy... O, ta altana!...
— Szukałem was właśnie — odezwał się... — Czego to ja się dowiaduję? Wy...
I uciął nagle. Spojrzeniem wbiłem mu w gardło kłamliwe słowa. A w moich oczach, które utopiłem w niego twardo, w same źrenice, nędznik musiał wyczytać wiele, gdyż nagle zbladł, wybełkotał coś, stracił pewność siebie — ale trwało to tylko chwilę; natychmiast przybrał znów zawadjacką postawę, utkwił w moich oczach swoje zimne, jak stał połyskujące, oczy i oddalił się, mrucząc, że jeśli ktokolwiek mu
Page:PL A Daudet Mały.djvu/137
This page has not been proofread.