Page:PL A Daudet Mały.djvu/138

This page has not been proofread.

ma co do zarzucenia — może przyjść i powiedzieć mu to osobiście.
 — Ty! Zbóju jeden!
 Gdy wróciłem do szkoły, uczniowie byli w klasach. Weszliśmy do mojej izdebki. Posłaniec wziął kufer na plecy i odszedł. Ja zatrzymałem się jeszcze przez chwilę w tym zimnym pokoiku, spoglądając na nagie brudne ściany, na czarny zniszczony stół i poprzez wąskie okienko — na platany dziedzińca, ukazujące swoje śniegiem pokryte korony... Zegnałem się z tem wszystkiem.
 W tej chwili doleciał z klasy grzmiący, zniecierpliwiony głos: to gniewał się ksiądz Germane. Głos ten rozgrzał mi serce i wycisnął z oczu parę serdecznych łez.
 Potem zeszedłem powoli, rozglądając się uważnie dokoła, jakgdybym chciał unieść w oczach obraz tych miejsc, których już nigdy nie miałem oglądać. I tak przeszedłem długie korytarze, z wysokiemi zakratowanemi oknami, gdzie po raz pierwszy spotkałem „czarne oczy“. Minąłem również gabinet dyrektora, gabinet pana Viot... Tu przystanąłem nagle.
 O radości, o uciecho! klucze, grózne klucze wisiały u zamka, a wiatr potrącał niem leciutko... Patrzyłem na nie z nieomal religijną grozą; wtem błysnęła mi myśl zemsty. Zdradziecko, świętokradczą ręką sięgnąłem do kluczy i ukrywając je starannie pod marynarką, zbiegłem czem prędzej ze schodów.
 Na końcu dziedzińca znajdowała się bardzo głęboka studnia. Pobiegłem do niej co tchu... O tej