Page:PL A Daudet Mały.djvu/139

This page has not been proofread.

porze nie było nikogo wpobliżu. Wróżka w okularach nie zdążyła jeszcze odsłonić okna. Wszystko sprzyjało zbrodniczemu przedsięwzięciu. Wyciągnąłem tedy z pod ubrania klucze, te nikczemne klucze, które mnie tyle nadręczyły i rzuciłem je, całym rozmachem do studni. Dzyng! dzyng! dzyng! słyszałem jak padały w głąb, jak tłukły się o cembrowinę, wreszcie runęły ciężko do wody, która się nad niemi zawarła. Dokonawszy tego przestępstwa, oddaliłem się z uśmiechem na ustach.
 Ostatnią osobę, którą napotkałem, wychodząc ze szkoły, był to pan Viot, ale pan Viot — bez kluczy, nieprzytomny, przerażony, miotający się to tu, to tam. W przejściu rzucił mi strwożone spojrzenie. Biedak chciał się spytać, czy ja ich nie widziałem, ale nie starczyło mu odwagi... W tej chwili właśnie portjer wołał do niego, przechylając się przez poręcz schodów: — „Panie Viot, nigdzie ich znaleźć nie mogę!“ — Dosłyszałem jeszcze, jak zalękniony jegomość westchnął zcicha: — „O, mój Boże!“, i popędził jak szalony na poszukiwanie swoich kluczy.
 Byłbym chciał dłużej jeszcze cieszyć się tym widokiem, ale trąbka pocztowa grała na Placu Broni, a wcale nie wsmakby mi to było, gdyby dyliżans odjechał, beze mnie.
 A zatem — żegnajcie, stare, zaśniedziałe, z żelaza i kamienia wzniesione mury kolegjum! żegnajcie, złe dzieci! żegnaj, srogi regulaminie! Mały odjeżdża i nie wrócł już! A pan, panie markizie de Boucoyran, możesz być pewny, że fortuna ci sprzyja, bo oto oddalam się, nie wypróbowawszy na tobie owego sła-