Page:PL A Daudet Mały.djvu/145

This page has not been proofread.

a olbrzymim doboszem z Champenoise, który chrapał mu przez całą drogę na ramieniu.
 Podróż trwała dwa dni. Spędziłem je, siedząc wciąż na tem samem miejscu nieruchomo, między dwoma moimi dręczycielami, z wyprostowaną głową i zaciśniętemi zębami. Ponieważ nie miałem ani pieniędzy, ani żadnych zapasów, więc nic nie jadłem przez owe dwie doby. Dwa dni o głodzie — to długo! Miałem wprawdzie jeszcze jedną dwufrankową monetę, ale chowałem ją skrzętnie na wypadek, gdybym, po przybyciu do Paryża, nie znalazł Kubusia na stacji; pomimo głodu wytrzymałem i nie zmieniłem jej. Jak na złość wszyscy wokoło mnie pożywiali się obficie. Pod mojemi nogami stał olbrzymi ciężki kosz, kusiciel, z którego mój sąsiad sanitarjusz wydostawał co chwila przeróżne wędliny, dzieląc się niemi ze swoją damą. Sąsiedztwo tego kosza dokuczało mi bardzo, szczególniej w drugim dniu podróży. A jednak nie głód dał mi się najbardziej we znaki. Wyjechałem z Sarlande bez butów, tylko w cieniutkich kaloszach, których używałem w nocy, w sypialni. Bardzo piękne kalosze, ale w zimie — w trzeciej klasie... Boże, ile ja się namarzłem! W nocy, gdy wszyscy spali, tuliłem pokryjomu całemi godzinami nogi w rękach, aby choć trochę odtajały. Gdyby pani Eyssette mogła to widzieć!
 A jednak Mały czuł się szczęśliwy; mimo głodu, który mu kiszki skręcał, i chłodu, który mu łzy z oczu wyciskał, za nic w świecie nie byłby odstąpił tego miejsca, a właściwie — pół miejsca, które zajmował