między doboszem a sanitarjuszem. Bo tam, u końca mąk, czekał go Kubuś i... Paryż!
Drugiego dnia w nocy zostałem nagle zbudzony ze snu. Pociąg stanął, w całym wagonie wszczął się ruch.
Usłyszałem jak sanitarjusz odezwał się do żony:
— Jesteśmy na miejscu.
— Gdzie? — spytałem, przecierając oczy.
— W Paryżu, ma się wiedzieć.
Rzuciłem się do drzwiczek. Ani jednego budynku! — nic, tylko naga równina, kilka latarni gazowych i gdzie niegdzie. — hałdy węgla, a za tem, wdali — wielka czerwona światłość i głuchy łoskot, podobny do ryku morza. Jakiś człowiek przebiegał od drzwiczek do drzwiczek, wołając: — „Paryż! Paryż! bilety, proszę“! — Mimowoli z przestrachu cofnąłem głowę.
Był to Paryż.
O, ty nienasycone miasto! jak słusznie obawiał się ciebie Mały!
W pięć minut potem zajechaliśmy na dworzec. Kubuś oczekiwał mnie już od godziny. Dostrzegam go, stoi taki wysoki, trochę przygarbiony i długiemi, jak śmigi, rękami kiwa na mnie z poza barjery. Jednym susem znalazłem się przy nim.
— Kubusiu! bracie!
— Drogi mój dzieciaku!
Kubuś szepcze: — „Chodźmy, po kufer poślę jutro“ — i wziąwszy się pod rękę, lekko, jak lekkiemi były nasze sakiewki, puściliśmy się w drogę do dzielnicy łacińskiej.
Nieraz potem starałem się przypomnieć sobie
Page:PL A Daudet Mały.djvu/146
This page has not been proofread.