Page:PL A Daudet Mały.djvu/149

This page has not been proofread.

się jego skórka! Ach, niema już teraz takich pasztetów! i nigdy już takiego wina pić ci się nie zdarzy, mój biedny Danielu!
 Kubuś, siedząc po drugiej stronie stołu, naprzeciwko mnie, dolewał mi wina. Za każdym razem, gdy podniosłem oczy, widziałem jego tkliwe, macierzyńskie spojrzenie, spoczywające na mnie z łagodnym uśmiechem. Ja z nadmiaru radości, byłem jak nieprzytomny, mówiłem i mówiłem bez końca.
 — Jedzże — mówił Kubuś, napełniając mi talerz, ale ja nie mogłem jeść — tylko wciąż opowiadałem. Tedy, chcąc mnie zmusić do milczenia, rozgadał się zkolei on; opowiadał mi szeroko, jednym tchem, co robił od roku, od kiedyśmy się rozstali.
 — Kiedy wyjechałeś — a mówiąc o rzeczach najsmutniejszych, zachowywał wciąż swój anielski, zrezygnowany uśmiech — gdy wyjechałeś, w domu zrobiło się jeszcze posępniej. Ojciec zupełnie zaprzestał pracować; spędzał całe dni w sklepie, klnąc rewolucjonistów i nazywając mnie bezustannie osłem, co wcale nie przyczyniało się do poprawienia naszych interesów. Codzień napływały protesty wekslowe, co drugi dzień — zjawiali się komornicy! każdy dzwonek przyprawiał nas o bicie serca! Ach, w dobrą dla siebie godzinę wyjechałeś.
 Po miesiącu takiego okropnego życia ojciec wyjechał do Bretanji z ramienia towarzystwa wyrobu i sprzedaży win, matka — do wuja Baptysty. Wyprawiłem ich oboje. Możesz sobie wyobrazić, ile przytem łez wylałem... Po ich odjeździe wszystkie nasze ubogie ruchomości zostały sprzedane, tak, mój drogi,