niosłem się z tej okropnej kamienicy przy ulicy Lanterne, by więcej do niej nie wrócić!
Spędziłem jeszcze kilka miesięcy w Lionie, miemiesięcy długich, ponurych i łzawych. W biurze nie nazywano mnie inaczej jak: Magdalena — pokutująca.
Nie bywałem nigdzie, nie miałem ani jednego przyjaciela. Jedyną moją rozrywką były twoje listy... O, mój Danku, jak ślicznie ty umiesz każdą rzecz wypowiedzieć! Jestem pewien, że gdybyś chciał, mógłbyś pisywać do gazet. Nie to, co ja. Wyobraź sobie, że pisząc wciąż pod dyktando, doszedłem do tego, że jestem mniej więcej taki mądry, jak naprzykład — maszyna do szycia. Nie potrafię nic sam z siebie wymyśleć. Ojciec miał słuszność, powtarzając mi ciągle: — „Osioł z ciebie, Kuba!“ — Ale ostatecznie czy to tak bardzo źle być osłem? Osły — to dzielne stworzenia, cierpliwe, mocne, pracowite i wytrzymałe... Ale powróćmy do naszego opowiadania.
W twoich listach pisałeś mi wciąż o odbudowaniu ogniska rodzinnego i dzięki twojej elokwencji, zapaliłem się do tej wielkiej idei. Na nieszczęście, to, co zarabiałem w Lionie, zaledwie starczyło mi na życie. Wtedy to przyszło mi na myśl pożeglować do Paryża. Zdawało mi się, że tam łatwiej mi będzie przyjść z pomocą rodzinie i że znajdę wszystko, co potrzeba do owej sławetnej odbudowy. Podróż moja tedy została postanowiona. Teraz trzeba było jeszcze pomyśleć o zabezpieczeniu się na wszelki wypadek; nie chcałem spaść do Paryża, jak nieopierzone pisklę. Dobre to dla ciebie, Danku, ładni chłopcy mają pewne przywileje, ale ja — taki wielki mazgaj!
Page:PL A Daudet Mały.djvu/152
This page has not been proofread.