cej bałem się tego, by nie wykryli moich osiedli!... Coby się wtedy ze mną stało, o Boże! Na szczęście nie zdarzyło się nic podobnego i po jakiejś pół godzinie przybysze poszli sobie, nie podejrzewając nawet, że wyspa była zamieszkana. Skoro tylko zniknęli, pobiegłem do jednego z moich szałasów i spędziłem w nim dzień cały, łamiąc sobie głowę nad tem, co też to mogli być za ludzie i czego chcieli od mojej wyspy?...
Wkrótce miałem się tego dowiedzieć.
Wieczorem, przy kolacji, pan Eyssette oznajmił nam uroczyście, że fabryka została sprzedana i że najdalej za miesiąc wyjedziemy wszyscy do Lionu, gdzie mamy zamieszkać na stale.
Był to cios straszny. Zdawało mi się, że nade mną niebo się wali. Fabryka sprzedana... A moja wyspa, moje jaskinie, moje szałasy?...
Niestety! — i wyspę, i jaskinie, i szałasy — wszystko sprzedał pan Eyssette. Trzeba było wszystko porzucić. Co ja się napłakałem, Bóg jeden wie!
Przez cały miesiąc, podczas gdy w domu pakowano szkła i naczynia, błąkałem się, samotny i pełen żałości, po mojej ukochanej fabryce. Nie miałem już, ma się rozumieć, ochoty do zabawy, o nie!... Przesiadywałem po różnych zakątkach i spoglądając na martwe przedmioty, przemawiałem do nich, jak do ludzi. Mówiłem platanom: — „Żegnajcie, drodzy przyjaciele!“ — a basenom: — „Wszystko skończone, nie zobaczymy się już nigdy!“. — W głębi ogrodu rósł duży granat; piękne jego szkarłatne kwiaty rozwijały się na słońcu. Powiedziałem mu, łkając: — „Daj mi jeden
Page:PL A Daudet Mały.djvu/16
This page has not been proofread.