Page:PL A Daudet Mały.djvu/163

This page has not been proofread.

żelazny dzwon, który tak samo jak dawniej dzwonił: „Dziń, dziń! zbudźcie się! dziń dziń! wstawajcie!“ Jednym susem znalazłem się na środku pokoju i już otwierałem usta, by krzyknąć: — „Dalej, panowie, wstawać!“. Gdy spostrzegłem, że jestem u Kubusia, wybuchnąłem śmiechem i zacząłem tańczyć po pokoju. To, co wziąłem za dzwon z Sarlande, był to dzwon sąsiedniego warsztatu, o dźwięku równie suchym i bezlitosnym jak tamten, tylko że tamten bodaj miał ton jeszcze zjadliwszy, bardziej nieugięty. Na szczęście był o dwieście mil ode mnie; mógł sobie dzwonić, jak najgłośniej — nie usłyszę go już.
 Podszedłem do okna i otworzyłem je. Byłem prawie pewien, że tam, wdole, zobaczę znów dziedziniec o wielkich, smutnych drzewach i przemykającego się pod murem jegomościa z kluczami...
 W chwili, gdy otwierałem okno zegary zewsząd poczęły bić dwunastą. Przysadzista wieża St. Germain wybiła pierwsza dwanaście uderzeń na Anioł Pański, tuż prawie nad mojem uchem. Przez otwarte okno głośne, ciężkie tony spadały trójkami, wpadając, pękały, niby dźwięczne bańki i napełniały muzyką cały pokój. Na Angelus i z St. Germain ozwały się wraz inne zegary na różne tony... W dole grzmiał niewidzialny Paryż. Postałem tak chwilę przy oknie, przyglądając się połyskującym w słońcu kopułom, wieżycom, dachom, potem nagle, gdy tak wsłuchiwałem się w szum miasta, który się ku mnie wznosił, wzięła mnie nieprzeparta ochota zanurzenia się, utonięcia w tym rozgwarze, w tym tłumie, w tem życiu i jago namiętnościach. Powiedziałem sobie: — „Idźmy zobaczyć Paryż!“

KONIEC TOMU PIERWSZEGO