bię... Jestem wolny codzień wieczorem od ósmej. Będę prowadził rachunki u jakiego drobnego kupca. Przyjaciel Pierrette znajdzie mi na pewno coś w tym rodzaju.
— Widzę, żeś się coś bardzo zaprzyjaźnił z tym Pierrotte’em. Czy często tam bywasz?
— Bardzo często. Wieczorami słucham tam muzyki.
— Taak? Nie wiedziałem, że Pierrotte jest muzykalny.
— On nie, ale jego córka.
— Jego córka?... Wiec on ma córkę... Ej, ej, Kubusiu! A czy ona ładna?
— Za wiele chciałbyś wiedzieć odrazu, mój mały Danku... Odpowiem ci kiedy indziej. Już późno chodźmy spać.
I chcąc ukryć zmieszanie, Kubuś zaczyna słać łózko z niezwykłą starannością, niczem stara panna.
Jest to wąskie łóżko żelazne, zupełnie podobne do tego, w jakiem sypialiśmy w Lionie.
— Czy sobie przypominasz nasze łóżeczko, na ulicy Lanterne, w którem pokryjomu czytywaliśmy romanse, a pan Eyssette krzyczał ze swego łóżka groźnym głosem: — „Zgaście światło, bo jak nie — zaraz sam tam do was pójdę!“
Kubuś przypomina to sobie doskonale i jeszcze wiele innych rzeczy... Snują się wspomnienia, wreszcie na dzwonnicy St. Germain wybija dwunasta, a my ani myślimy zasnąć.
— No, dobranoc! — przemawia stanowczo Kubuś.
Page:PL A Daudet Mały.djvu/184
This page has not been proofread.