Page:PL A Daudet Mały.djvu/187

This page has not been proofread.

bardzo jeszcze niekompletnie ubrany. Podwórko o tej porze było zupełnie puste. Czasami tylko jakiś człowiek w czerwonym kaftanie czyścił uprząż przy studni. Był to stangret damy z pierwszego piętra, młodej i wytwornej Kreolki, która zwracała na siebie powszechną uwagą w kamienicy. Już obecność tego stangreta krępowała mnie; wstydziłem się nawet jego, pompowałem szybko wodę i wracałem z konewką do połowy zaledwie napełnioną. Potem czułem sam swoją śmieszność, ale nazajutrz, gdy tylko dostrzegałem na podwórzu czerwony kaftan, ogarniało mnie to samo uczucie upokorzenia... Otóż pewnego ranka, kiedy udało mi się szczęśliwie uniknąć stangreta, biegłem sobie wesoło po schodach z dzbanem, pełnym wody, w tem, na wysokości pierwszego piętra, spotkałem się twarzą w twarz z jakąś damą, schodzącą nadół. Była to Kreolka.
 Szła, wyprostowana i dumna, w poszumie jedwabiów, z oczami, spuszczonemi na książkę, którą trzymała w ręku. Odrazu wydala mi się bardzo piękną, choć nieco za bladą. Najsilniej wyryła mi się jednak w pamięć mała blizna nad górną wargą. Przechodząc koło mnie, dama podniosła oczy. Stałem pod ścianą z dzbanem w ręku, mocno zarumieniony i zawstydzony. Pomyślcie tylko: spotkać piękną damę w takich warunkach! Byłem nieuczesany, obryzgany wodą, bez kołnierzyka, z rozchełstaną na piersiach koszulą i dzbanem w ręku. Co za upokorzenie! Chciałbym był móc wcisnąć się w ścianę... Dama popatrzyła na mnie przez chwilę z miną wyrozumiałej królowej, uśmiechnęła się — i przeszła... Byłem wściekły.