— Karaluchy, karaluchy!
Rzuciliśmy się wszyscy do kuchni; co za okropny widok!... wszędzie pełno tego obrzydliwego robactwa. Siedziało to na kredensie, wzdłuż ścian na podłodze, w szufladach, w kominie, rozdeptywało się je co krok, niechcący. Brrl Anna dużo już ich pozabijała, ale im więcej zabijała, tem więcej ich się pojawiało. Przybywały przez rurę od zlewu; zatkano rurę, ale nazajutrz dostały się inną jakąś dziurą, niewiadomo którędy. Trzeba było sprowadzić przeciwko nim kota i co noc w kuchni odbywały się straszne rzezie.
Te karaluchy obrzydziły mi Lion od pierwszej chwili. Nazajutrz było jeszcze gorzej. Trzeba było pogodzić się z nowemi obyczajami. Pora obiadu i kolacji uległa zmianie. Bochny chleba były innego kształtu, niż u nas. Nazywały się „korony“, też nazwa!
Gdy Anna prosiła rzeźnika o „łojową“ — śmiano jej się w oczy. Te dzikusy nie wiedziały nawet, co to jest„łojowa“!... Źle, oj źle tu było.
W niedzielę, aby się trochę rozerwać, szliśmy całą rodziną, uzbrojeni w parasole, na wybrzeże Rodanu. Instynktownie kierowaliśmy nasze kroki ku południowi, w stronę Perrache. — „Zdaje mi się, że w ten sposób zbliżamy się do naszych stron“ — mawiała matka, którą silniej jeszcze ode mnie żarła tęsknota... Te przechadzki rodzinne były ponure. Pan Eyssette wciąż się gniewał, Kubuś płakał bezustanku, ja wlokłem się zawsze na końcu; nie wiem czemu wstydziłem się pokazywać na ulicy; może dlatego, że byliśmy biedni.
W miesiąc po przyjeździe stara Anna rozchoro-
Page:PL A Daudet Mały.djvu/21
This page has not been proofread.