Page:PL A Daudet Mały.djvu/210

This page has not been proofread.

 Tego wieczora błądziliśmy długo po wybrzeżu Sekwany. U stóp naszych rzeka, cicha i ciemna, toczyła, niby perły, miljardy drobnych gwiazdeczek. Łańcuchy wielkich statków skrzypiały. Było tak przyjemnie kroczyć w mroku i słuchać, jak Kubuś mówi o miłości... Kochał całą duszą, ale nie był kochany; wie dobrze, że nie jest kochany...
 — W takim razie, Kubusiu, ona musi kochać kogo innego.
 — Nie, Danku, myślą, ze do dziś dnia nie kochała jeszcze nikogo.
 — Do dziś dnia! Kubusiu, co chcesz przez to powiedzieć?
 — Nic, tylko, że wszyscy ciebie kochają, Dańku... i ona mogłaby również ciebie pokochać.
 Biedny Kubuś, z jakim smutnym, zrezygnowanym wyrazem twarzy on to powiedział. Ja chciałem go uspokoić, zacząłem się śmiać wesoło, weselej nawet, niż mi się chciało.
 — A toś sobie wyimaginował, do licha, mój drogi. Muszą być chyba bardzo czarujący albo panna Pierrotte — bardzo zapalna... Ależ nie, uspokój sią, ty Kubusiu-Matko. Panna Kamila jest mi równie daleka, jak i ja jej. Bądź pewien, że mnie się obawiać nie potrzebujesz.
 Mówiąc to, byłem zupełnie szczery. Panna Pierrotte nie istniała dla mnie „Czarne oczy“ — o to co, innego!...