Po tej pierwszej wizycie w firmie Lalouette jakiś czas nie bywałem tam wcale. Kubuś w dalszym ciągu odbywał wytrwale swoje pielgrzymki niedzielne i za każdym razem wymyślał nowy, nieodparcie uroczy sposób zawiązywania krawata. Krawat Kubuś a był to cały poemat miłości, tłumionej a żarliwej, coś w rodzaju selamu wschodniego, tej wiązanki symbolicznych kwiatów, którą baszowie ofiarowują wybranym serca, umiejętnie wyrażając mową kwiatów wszystkie odcienia uczuć.
Gdybym był kobietą, krawat Kubusia z jego nieskończoną rozmaitością wiązań wzruszyłby mnie więcej od wyznania. Ale, prawdę powiedziawszy, kobiety wcale się na tem nie znają. Co niedziela nieszczęsny wielbiciel mówił mi: — „Ja idę tam. Czy idziesz ze mną?“ — A ja odpowiadałem stale: — „Nie, Kubusiu, będę pracował...“ — Wówczas odchodził szybko, a ja pozostawałem sam, pochylony nad warsztatem rymów.
Postanowiłem sobie mocno nie chodzić więcej do Pierrotte’ów. Lękałem się „czarnych oczu“. Powiedziałem sobie: — „Zginiesz, jeśli zobaczysz je raz jeszcze!“ — Ale to też nie wychodziły mi z głowy te demony, wielkie czarne oczy. Widziałem je wszędzie. Myślałem o nich wciąż — przy pracy i we śnie. Na wszystkich moich zeszytach były wyrysowane te oczy z rzęsami — ot takiemi! Prześladowały mnie natrętnie.
A kiedy Kubuś z błyszczącemi radośnie oczami,
Page:PL A Daudet Mały.djvu/211
This page has not been proofread.
VII.
Ponsowa róża i czarne oczy