Page:PL A Daudet Mały.djvu/214

This page has not been proofread.

 Nazajutrz, nic nie mówiąc o tem Kubusiowi, przystąpiłem do wykonania mojego szlachetnego przedsięwzięcia, Bóg mi świadkiem, że idąc tam, nie miałem żadnej ubocznej myśli. Szedłem dla Kubusia, tylko dla Kubusia. Wszakże, gdym ujrzał na rogu pasażu Saumon dawną firmę Lalouette z jej zielonemi szyldami i napisem nad wystawą: „Kryształy i porcelana”, uczułem lekkie bicie serca, które powinno mi było dać do myślenia... Wszedłem, sklep był pusty; w głębi młody flecista posilał się i nawet przy jedzeniu trzymał swój instrument pod ręką na obrusie. ...Nigdy nie uwierzę, aby Kamila mogła się wahać między tym przenośnym fletem a Kubusiem... — mówiłem sobie, wchodząc na schody — ...wreszcie, zobaczymy!...
 Zasiałem Pierrotte’a z córką i damą wielkich zalet przy stole. Na szczęście „czarne oczy“ były nieobecne! Na mój widok wszyscy troje wydali okrzyk zdziwienia. — „A, mamy go wkońcu! — zawołał Pierrotte tubalnym głosem — że tak słusznie powiedzieć można... Napije się pan z nami kawy“. — Przygotowano mi miejsce za stołem; dama wielkich zalet przyniosła mi ładną wyzłacaną filiżankę i usiadłem koło panny Pierrotte...
 Ładnie wyglądała dnia tego panna Kamila. Zatknęła we włosy powyżej ucha — dziś już tak nie upinają kwiatów — ponsową różyczkę, małą, ale taką ponsową, ponsową! Mówiąc między nami, myślę, że ta różyczka musiała być chyba czarodziejką, tak bardzo upiększyła małą filisterkę.
 — Cóż to, panie Danielu — odezwał się Pierrotte,