wkrótce i czułem się równie osamotniony wśród nich wszystkich, jak dawniej przy moim małym stoliku w sali ogólnej. Słuchałem, ale nie odzywałem się ani słowem.
Raz w tygodniu zasiadł przy naszym stole sławny poeta, którego nazwiska sobie nie przypominam; w naszem kółku nazywano go Baghawatą, od tytułu jednego z jego poematów. W te dni pijaliśmy bordeaux po szesnaście susów butelka, a przy deserze wielki poeta deklamował poezje indyjskie. Jeden z jego poematów nazywał się Laksamana, inny — Dasaratha, inny jeszcze — Kalaksala, dalej — Bhagi ratha Sudra, Kunosepa, Visvamitra, ale najpiękniejszym z nich wszystkich był Baghavata. Gdy poeta odczytywał Baghavatę, zdawało się, że słuchacze z zachwytu rozniosą całą salę. Wyli, tupali, wdzierali się na stół. Z prawej strony miałem małego budowniczego z czerwonym nosem, który zaczynał łkać od pierwszego zaraz wiersza i przez cały czas wycierał sobie oczy moją serwetką.
Ja przez naśladownictwo krzyczałem głośniej jeszcze od innych, ale w głębi nie umierałem wcale z zachwytu nad Baghavatą. Właściwie wszystkie te poematy indyjskie były do siebie podobne. Zawsze była w nich mowa o lotosie, o kondorze, o słoniu, o bawole; czasem dla rozmaitości lotos nazywał się lotusem, ale po za tem wszystkie te rapsodje były siebie warte — ani namiętności, ani prawdy, ani fantazji, tylko rymy i rymy. Naciąganie... Tak w głębi myślałem o wielkim Baghavacie; byłbym go też może sądził łagodniej, gdyby i mnie poproszono o jaki wiersz —
Page:PL A Daudet Mały.djvu/224
This page has not been proofread.