Page:PL A Daudet Mały.djvu/242

This page has not been proofread.

pach nowych książek, krążyli mali, łysi, wiecznie zając! jegomościowie, którzy raczyli odpowiadać mi z za kontuaru albo ze szczytu drabinki. Wydawca zaś był zawsze niewidzialny! I tak co wieczów wracałem do domu, smutny, zniechęcony, zdenerwowany. — „Odwagi! — mówił Kubuś — jutro lepiej ci się poszczęści“. — Nazajutrz wychodziłem znowu na wyprawę, uzbrojony w rękopis, który z każdym dniem dolegał mi coraz bardziej, wydawał mi się coraz cięższy. Z początku dźwignąłem go dum nie pod pachę, jak nowy parasol; wkońcu jednak zacząłem się go wstydzić i chowałem go w zanadrze, zapinając starannie marynarkę, aby go nie było widać.
 Na tem bieganiu zeszedł mi cały tydzień. Nadeszła niedziela. Kubuś, wedle zwyczaju, poszedł na obiad do Pierrotte’ow. Ja byłem tak zmęczony polowaniem na niewidzialne gwiazdy, że przeleżałem cały dzień... Po powrocie do domu, wieczorem, brat usiadł koło mnie na łóżku i zaczął mi łagodnie czynić wymówki:
 — Słuchaj, Dańku, bardzo to źle z twojej strony, że wcale nie bywasz tam. „Czarne oczy“ płaczą i lamentują; konają z tęsknoty... Mówiliśmy o tobie cały wieczór... Ach, ty nicponiu, jak ona ciebie kocha!
 Biedny Kubuś-Matka! Mówiąc to, miał łzy w oczach.
 — A Pierrotte? — spytałem nieśmiało — co mówi Pierrotte?
 — Nic... Był tylko bardzo zdziwiony, że nie przyszedłeś ze mną. Trzeba tam iść, Dańku... Pójdziesz, dobrze?
 — Zaraz jutro, Kubuś, przyrzekam ci.