— Mój drogi, już sprzedano jeden egzemplarz. To dobra wróżba.
Uścisnąłem mu ręką w milczeniu. Nie mogłem z radości przemówić ani słowa. W duchu myślałem sobie: ...Więc jest ktoś taki w Paryżu, kto wydał trzy franki, aby nabyć twoje dzieło; ktoś w tej chwili czyta je, czyta i ocenia... Kto to taki?... Tak bardzo chciałbym go poznać... Niestety, życzenie to miało się spełnić wkrótce na moje nieszczęście.
Nazajutrz po ukazaniu się mojej książki, w chwili, gdy siedziałem w kawiarence obok srogiego myśliciela, wpadł Kubuś, zziajany.
— Wielka nowina — powiedział, wyprowadzając mnie na ulicą — wyjeżdżam dziś o siódmej z markizem... Jedziemy do Nicei, do jego umierającej siostry... Zatrzymamy się tam być może dłużej... Nie troszcz się o swoje utrzymanie... Markiz podwoił mi pensją... Będę mógł ci przysyłać po sto franków miesięcznie... Ale co ci jest?! tak zbladłeś! No, Danku, nie bądźże dzieckiem. Wróć, skończ obiad, napij się trochą wina, to ci doda animuszu. Ja biegną pożegnać się z Pierrotte’ami, uprzedzić drukarza, polecić przesłanie egzemplarzy do redakcyj... Nie mam ani minuty wolnej. Spotkamy się w domu o piątej.
Patrzyłem za nim, gdy biegł wielkiemi krokami w stroną pasażu Saumon; potem wróciłem do restauracji, ale nie mogłem nic przełknąć i moją porcją wina wychylił myśliciel. Świadomość, że za parą godzin „Matka“ będzie tak daleko ode mnie, ściskała mi serce. Napróżno starałem się myśleć o mojej książce i o „czarnych oczach“; nic nie mogło zagłu-
Page:PL A Daudet Mały.djvu/250
This page has not been proofread.