Page:PL A Daudet Mały.djvu/252

This page has not been proofread.

 W tej chwili mijaliśmy ogród botaniczny. Kubuś roześmiał się:
 — Pamiętasz, jak przechodziliśmy tędy nocą, cztery czy pięć miesięcy temu? Co za różnica między tamtym a dzisiejszym Danielem, nieprawdaż?... Zrobiłeś dobry szmat drogi przez te cztery miesiące, niema co mówić!
 Ten dzielny Kubuś wierzył naprawdę, że ja zrobiłem szmat drogi, a i ja, nieszczęsny głupiec, byłem tego samego przekonania.
 Zajechaliśmy przed dworzec. Markiz już czekał na nas. Przyglądałem się z-daleka temu małemu człowiekowi z siwą głową uczesaną na jeża. Biegał wzdłuż i wszerz po poczekalni.
 — Prędko, prędko, żegnaj! — powiedział Kubuś i biorąc moją głowę w swoje szerokie ręce, ucałował mnie z całych sił i pobiegł do swojego dręczyciela.
 Widząc, jak się oddala, doznawałem szczególnego wrażenia.
 Było mi tak, jakgdybym naraz stał się mniejszy, słabszy, bardziej nieśmiały, bardziej dzieckiem; tak, jakgdyby brat uniósł ze sobą całą moją tężyznę, siłę, odwagę i połowę mego wzrostu. Otaczający tłum budził lęk we mnie. Odrazu stałem się zpowrotem dawnym Małym...
 Noc zapadała. Mały powracał do swojej dzwonnicy najdłuższą drogą, wzdłuż bezludnych wybrzeży. Myśl, że za chwilę znajdzie się sam w pustym pokoju, przejmowała go smutkiem. Byłby wolał pozostać aż do rana na ulicy. Trzeba było jednak pójść do domu.