Page:PL A Daudet Mały.djvu/268

This page has not been proofread.

 — Powiesz mi, dokąd chodzisz codziennie między ósmą a dziesiątą rano?
 Zbladła i popatrzyła mi prosto w oczy... Dotychczas nigdy z nią o tem nie mówiłem. Nie na chęciach zbywało mi wszakże. Te tajemnicze ranne wycieczki intrygowały mnie i niepokoiły narówni z białą blizną, z owym Pacheco i całym tym dziwnym trybem życia, jaki prowadziła. Pragnąłem dowiedzieć się prawdy, a zarazem zdejmowała mnie trwoga. Przeczuwałem, że w tem wszystkiem kryje się jakaś hańba, która zmusiłaby mnie do ucieczki. Tego dnia jednak, jak widzisz, zebrałem się na od wagę. Zdziwiło ją to bardzo. Zawahała się chwilkę, potem przemówiła z wysiłkiem głuchym głosem.
 — Daj mi pudełko, a dowiesz się wszystkiego!
 Wtedy dałem je... Kubusiu, prawda, że to była nikczemność z mojej strony? Otworzyła je, drżąc z radości, i zaczęła czytać wszystkie listy pokolei, było ich ze dwadzieścia. Czytała je powoli, półgłosem, nie opuszczając ani jednego wiersza. Te dzieje miłości, prostej i skromnej, zdawały się zajmować ją bardzo. Słyszała je już ode mnie uprzednio, ale przeinaczone. Przedstawiłem jej „czarne oczy“, jako pannę bardzo wysokiego rodu, której rodzice nie pozwalali poślubić małego plebejusza Daniela Eyssette. Znasz śmieszną moją próżność...
 Niekiedy przerywała czytanie i mówiła: — „O, jak to ślicznie powiedziane!“ — albo: „Ho, ho, jak na pannę z arystokracji...” — Każdy list po przeczytaniu zbliżała do świecy i ze złym uśmiechem przyglądała się, jak się palił. Nie sprzeciwiałem się temu. Chcia-