Page:PL A Daudet Mały.djvu/283

This page has not been proofread.

znał się na nim odrazu. Po dwóch burzliwych przedstawieniach, zawołał go do gabinetu. — „Mój mały, widzę, że dramat — to nie dla ciebie. Wpadliśmy. Sprobójmy wodewilu. Zdaje mi się, że będzie z ciebie dobry komik“. — I zaraz nazajutrz wypróbowano go w wodewilu. Grywał, jako pierwszy amant, głupowatych frantów, którym dają do picia, zamiast sza m pana — limonjadę czyszczącą i biegał po scenie, trzymając się za brzuch; prostaków w rudej peruce, beczących, jak barany: — „Ojojoj! ojojoj!” — zakochanych Bartków, którzy przewracają bezmyśinemi oczami i deklamują: — „Dzieucho, dzieucho, a dyć ja cię kocham, la Boga, kocham siarczyście!” — Grywał różnych Jaśków, Błażków, wszelkie role, szpetne i śmieszne, i — co najdziwniejsze — wywiązywał się z nich wcale nieźle. Biedak miał powodzenie. Śmiano się z niego do rozpuku.
 Tłumaczcie to sobie, jak chcecie, ale gdy Mały był na scenie, uszminkowany, ucharakteryzowany cudacznie, wówczas właśnie myślał najwięcej o Kubusiu, o „czarnych oczach”. W chwili, gdy najpocieszniej się wykrzywiał, mówił najgłupsze dowcipy, stawały mu nagle przed oczami postacie tych ukochanych, których zawiódł tak nikczemnie.
 Co wieczór prawie, jak zaświadczyć mogą łobuzy przedmieścia, urywał nagle piękną tyradę i spoglądał po sali w milczeniu, otwarłszy szeroko usta, jakby ze zdziwienia. W chwilach tych dusza ulatywała z niego, odbijała się o rampę, przebijała strop teatru śmiałem uderzeniem skrzydeł i dążyła wdał — złożyć pocałunek na skroniach Kubusia i pani Eyssette, bła-