Page:PL A Daudet Mały.djvu/289

This page has not been proofread.

trafić kluczem do zamku i mówiła żałosnym głosem: — „Nie mogę otworzyć... za wiele płakałam... nie widzę...”
 Daremnie starał się otrząsnąć z tego snu; przejmował go niewysłowioną trwogą. Gdy tylko zamykał oczy, widział Kubusia, leżącego na kanapie, i ociemniałą Kamilę, stojącą u drzwi szafy... Wyrzuty sumienia i lęk robiły go coraz bardziej ponurym i zgryźliwym. Kreolka ze swojej strony nie należała też do łagodnych; zresztą, czuła, że on jej się wymyka niewiadomo którędy — i to doprowadzało ją do szalu. Co chwila wybuchały straszne sceny, podnosiły się krzyki, grzmiały wymysły, godne przekupek z miejskiej hali.
 Ona mówiła mu:
 — Wracaj sobie do swojej panny Pierrotte, niech cię obdarza serduszkami z cukru!
 A on jej odpowiadał:
 — Wracaj do swojego Pacheco, niech ci nożem rozcina wargi!
 Ona przezywała go „Burżujem”. On ją — „Łotrzycą“.
 Potem oboje wybuchali płaczem i wspaniałomyślnie przebaczali sobie obelgi aż do dnia następnego. Tak to żyli ze sobą, a właściwie dręczyli się wzajemnie, skuci jednym łańcuchem, powaleni na dno jednej kałuży... Owa bagienna egzystencja, owe godziny bezmiernej nędzy przesuwają mi się teraz przed oczami, gdy nucę melancholijną, dziwaczną piosenkę murzyńską: Tolokototinian! Tolokototinian!