Page:PL A Daudet Mały.djvu/297

This page has not been proofread.

go samego dnia rozpoczynać łowy. Po za tem, trudy podróży, wzruszenia i ten suchy, nieustający kaszel, który podkopywał mu siły oddawna, tak go zdruzgotały, że musiał pójść odpocząć trochę na ulicę Bonaparte.
 Wszedł do pokoiku; w ostatnich blaskach sędziwego, październikowego słońca ujrzał wszystkie te rzeczy, które tak żywo mówiły mu o dziecku: warsztat rymów, szklankę, kałamarz, króciutkie fajeczki, takie, jakich używał ksiądz Germane... usłyszał bicie miłych, zahrypniętych trochę od mgły jesiennej, dzwonów z St. Germain. Potem o wilgotne szyby załopotał skrzydłami Anioł Pański; ten Anioł wieczorny, pełen melancholji, którego tak lubił Denko... Co cierpiał wówczas Kubuś, to zrozumieć mogłaby jedynie matka...
 Kilka razy obszedł cały pokój, zaglądając we wszystkie kąty, do stołu, do szaf, w nadziei, że uda mu się znaleźć coś, co go łatwiej naprowadzi na ślad zbiega. Ale! niestety, szafy były puste; została tam tylko jakaś zniszczona bielizna, stare ubrania. Ruina i opuszczenie, widniejące w każdym szczególe, wskazywały, że Dańko nie odjechał, a uciekł. W kącie pokoju na podłodze stał lichtarz, a w kominku, pod stosem popiołów, Kubuś znalazł złocone pudełko, w którem przechowywane były listy „czarnych oczu“. A teraz spoczywało ono w popiołach, co za świętokradztwo!
 Prowadząc dalej poszukiwania, w jednej z szuflad warsztatu znalazł kilka arkuszy, pokrytych nierównem