Page:PL A Daudet Mały.djvu/30

This page has not been proofread.

łu, jakby zdrętwiały ze zdumienia. Przypomniały mi się ładne bajki, które mi brat opowiadał, gdy przyjeżdżał do fabryki. Widziałem go, jak wesoło, podkasawszy sutannę, przeskakiwał przez baseny. Przypominał mi się też ów dzień, w którym celebrował pierwszą mszę; byliśmy na niej wszyscy. Jakże był piękny, gdy odwracał się do nas od ołtarza i rozkładając ręce, wymawiał błogosławieństwo — Dominus vobiscum — tak słodkim głosem, że pani Eyssette, słuchając go, zalewała się łzami rozrzewnienia... Teraz wyobrażałem go sobie, powalonego na łoże ciężką chorobą (o tak, ciężką chorobą, jakiś głos mówił mi o tem nieomylnie). Co zaś powiększało jeszcze moje zmartwienie, to wyrzuty sumienia. — „Bóg cię skarał, to twoja wina! Trzeba było zaraz wracać ze szkoły. Poco kłamałeś?“ — I Mały, na myśl, że Bóg, chcąc go ukarać, ześle śmierć na brata, popadał w rozpacz i z głębi duszy przysięgał sobie: — „Nigdy, nigdy już nie będę grał w piłkę po lekcjach“.
 Po obiedzie zapalono lampę i zaczął się długi wieczór. Pan Eyssette rozłożył na obrusie, między resztkami deseru, swoje wielkie księgi buchalteryjne i rachował głośno. Finet, kot, łowca karaluchów, miauczał smętnie, krążąc dokoła stołu... ja stanąłem przy otwartem oknie.
 Było ciemno, parno. Z dołu dochodził gwar rozmów 1 śmiechy ludzi, którzy wylegli przede drzwi swoich domostw; woddali słychać było warkot bębnów na forcie Loyasse. Stałem już tak dość długo, pogrążony w smutnych myślach, błądząc oczami po cieniach nocy, gdy wtem gwałtowna szarpnięcie