miały przybyć na nasze przyjęcie, zawiadomiły, że się nie stawią.
O nie, nie było już tak, jak dawnej!... Zdawałem sobie aż nadto z tego sprawę i odezwanie Kubusia, zamiast mnie rozweselić, wycisnęło mi tylko potoki łez z oczu. Jestem pewien, że w głębi i jemu chciało się też płakać, ale miał tyle mocy nad sobą, że się opanował. Powiedział tylko, siląc się na wesołość:
— No, dość już tych łez, Danku, od godziny nic innego nie widzę. (W dorożce, gdy mówił do mnie, nie przestawałem ani na chwilę szlochać). To mi dopiero powitanie! przywodzisz mi na pamięć najgorsze chwile mojego życia — garnuszki z klajstrem i urągania ojca: — „Osioł jeden z ciebie, mój Kubo!” — Osuszże łzy, mój ty skruszony grzeszniku, i przejrzyj się w lustrze, a uśmiejesz się sam z siebie.
Przejrzałem się w lustrze, ale bynajmniej nie przyszła mi ochota śmiać się. Zrobił mi się tylko okropny wstyd. Na głowie miałem gładko przyczesaną żółtą perukę, policzki grubo uszminkowane i uróżowane, po których spływały łzy i pot... Było to ohydne! Z obrzydzeniem zerwałem perukę! W chwili jednak, kiedy miałem ją wyrzucić, rozmyśliłem się i zawiesiłem ją na samym środku ściany.
Kubuś przypatrywał mi się, zdumiony:
— Pocóż ją tam wieszasz, Danku! Takie wstrętne trofeum wojenne czerwonoskórych... Zupełnie, jakgdybyśmy oskalpowali Poliszynela!
Na co odrzekłem mu poważnie
— Nie, Kubusiu, to nie trofeum, to mój wyrzut
Page:PL A Daudet Mały.djvu/303
This page has not been proofread.