Page:PL A Daudet Mały.djvu/304

This page has not been proofread.

sumienia, mój wyrzut, widzialny i namacalny, który chcę mieć wciąż przed oczami.
 Cień gorzkiego uśmiechu przemknął po wargach Kubusia, natychmiast jednak przybrał znowu swój wesoły wyraz twarzy:
 — Eh, nie mówmy już o tem, umyłeś się i odzyskałeś swoją ładną czupryną... siadajmy więc, mój nadobny Kędziorku, do stołu, bo umieram z głodu.
 Były to tylko słowa, bo ani jemu, ani mnie, Bóg świadkiem, wcale się jeść nie chciało. Starałem się godnie uczcić biesiadę, ale każdy kęs stawał mi w gardle i pomimo wszelkich wysiłków, zraszałem pasztet gorzkiemi łzami. Kubuś, który przyglądał mi się z pod oka, rzekł wkońcu:
 — Czemu plączesz? Czy żałujesz tego, że tu jesteś, czy może masz żal do mnie, że cię porwałem?...
 Odpowiedziałem mu ze smutkiem:
 — Ciężkie to słowa, Kubusiu, ale mniejsza z tem, dałem ci prawo do takich i gorszych jeszcze podejrzeń.
 Czas jakiś jedliśmy kolację, a właściwie — udawaliśmy, że jemy. Wkońcu Kubuś, zniecierpliwiony tą całą komedją, odsunął talerz i wstał:
 — Uczta nie udała nam się stanowczo, idźmy lepiej spać.
 Istnieje w naszych stronach przysłowie: „Udręka i sen nie mają zwyczaju kłaść się do jednego łoża“. Sprawdziłem to na sobie. Dręczyłem się rozważaniami nad tem, ile dobrego doznałem od mojej Matki, a ile złego wyrządziłem jej wzamian; porównywałem moje życie z życiem Kubusia, mój egoizm — z jego