Page:PL A Daudet Mały.djvu/309

This page has not been proofread.

 Porwał mnie gniew:
 — Za bardzo już wątpisz o mnie, Kubusiu, to nieszlachetnie... Czy to tak już zawsze będzie? Czy nigdy nie wrócisz mi swojego zaufania? Przysięgam ci na to, co mam najdroższego na świecie, że nie z Montparnasse wracam, jak mylnie przypuszczasz; przysięgam, że ta kobieta dla mnie nie istnieje, że nie zobaczę jej nigdy więcej, że odzyskałeś mnie całkowicie i że ta okropna przeszłość, z której wyrwało mnie twoje przywiązanie, pozostawiła mi tylko wyrzuty sumienia, ale ani jednego przebłysku żalu. Czegóż ci jeszcze potrzeba, żebym cię przekonał?! O, jesteś niegodziwy, chciałbym ci otworzyć moją pierś, abyś wiedział, że nie kłamię.
 Nie pamiętam, co mi na to odpowiedział, ale widziałem w półmroku, jak smutnie potrząsał głową, jakgdyby mówił: — „Niestety, chciałbym ci wierzyć“. — A jednak ja mówiłem szczerą prawdę. Zapewne, sam nie byłbym miał sił oderwać się od tej kobiety, ale teraz, gdy okowy były już zerwane, czułem niewypowiedzianą ulgę! Zupełnie jak ci ludzie, którzy próbują odebrać sobie życie przez zaczadzenie, a w ostatniej chwili zaczynają żałować swego kroku, wtedy, gdy już jest za późno, gdy czad ściska ich za gardło, paraliżuje ciało; nagle nadbiegają sąsiedzi, wybijają drzwi, zbawcze powietrze zaczyna krążyć po pokoju, a nieszczęśni samobójcy wchłaniają je z rozkoszą, uszczęśliwieni, że żyją jeszcze i przysięgają sobie nigdy podobnych doświadczeń nie ponawiać. Tak i ja, po pięciu miesiącach zatrucia moralnego, wciągałem głąbokiem tchnieniem czyste powietrze