cu udało mi się... Mam posadą... Od jutra wstępują, jako główny wychowawca, do instytutu Ouly w Montmartre, tuż koło nas... Będę zajęty od siódmej rano, do siódmej wieczorem... Oderwie mnie to na cały dzień od ciebie, ale przynajmniej zarobię na życie i pomogę ci trochę...
Kubuś podniósł głowę z nad księgi i odpowiedział dość chłodno:
— Co prawda, to dobrze robisz, że starasz mi się ulżyć... Za ciężko byłoby mi samemu myśleć o wszystkiem... Nie wiem, co mi jest, ale od jakiegoś czasu jestem zupełnie rozklekotany.
Gwałtowny atak kaszlu przerwał mu mowę; ze zniechęceniem wypuścił pióro z ręki i rzucił się na kanapę. I znowu, widząc, jak leży strasznie blady na kanapie, ujrzałem okropną moją senną zjawę, ale trwało to tylko mgnienie oka. Prawie natychmiast Kubuś podniósł się i wybuchł śmiechem, dostrzegłszy mój błędny wyraz twarzy.
— Ależ to nic, gapo, tylko trochę zmęczenia... Za dużo pracowałem w ostatnich czasach. Teraz, skoro i ty masz zajęcie, będę sobie mógł trochę pofolgować. Za tydzień będę zdrów.
Mówił to tak prosto, z taką wesołą twarzą, że moje smutne przeczucia rozwiały się i w ciągu całego miesiąca nie usłyszałem ani razu w duszy szelestu żałobnych skrzydeł.
Nazajutrz poszedłem do instytutu Ouly.
Pomimo swojej szumnej nazwy, była to tylko taka sobie szkółka na żarty. Prowadziła ją pani podeszłych lat, w loczkach; dzieci nazywały ją „Kochasią“.
Page:PL A Daudet Mały.djvu/313
This page has not been proofread.