Page:PL A Daudet Mały.djvu/318

This page has not been proofread.

dla mnie, kazał położyć sobie materac na kanapie i tam go zastałem, bladego, okropnie bladego. Kubusia moich snów!...
 Pierwszym moim odruchem było rzucić się do niego, wziąć go na ramiona i przenieść na łóżko czy gdziekolwiek, byle go wziąć stamtąd... o Boże! byle stamtąd... Ale natychmiast przyszło mi na myśl: ...Nie zdołasz, on jest za duży!... Gdy zobaczyłem, że moja „Matka“, mój ukochany Kubuś leży nieodwołalnie tam, gdzie według mojego snu, miał skonać, odwaga opuściła mnie całkowicie, maska wymuszonej wesołości, którą się przywdziewa, by dodać otuchy umierającym, nie chciała się utrzymać na mojej twarzy; upadłem na kolana przy kanapie, wylewając strumienie łez. Kubuś z trudem odwrócił się do mnie:
 — To ty, Danku?... Spotkałeś się z doktorem, prawda? A przecież tyle się tego grubasa naprosiłem, by cię nie przestraszył. Widzę po tobie, że postąpił inaczej i że wiesz już wszystko. Daj mi rękę, braciszku... Kto, u licha, mógł przewidzieć coś podobnego? Ludzie jadą do Nicei leczyć się na płuca — a ja tam pojechałem po chorobę. To bardzo oryginalne... O, ale, jeśli będziesz tak rozpaczał, to odejmiesz mi całą odwagę, a i tak już nie jestem bardzo dzielny... Dziś rano po twojem wyjściu poczułem, że ze mną źle. Posłałem po proboszcza z St. Pierre. Był u mnie i przyjdzie jeszcze za chwilę przynieść mi Sakramenty... Mama będzie rada, rozumiesz... Dobry człowiek z tego proboszcza... Nazywa się tak, jak twój przyjaciel z kolegjum w Sarlande.
 Nie mógł mówić dalej i osunął się na poduszki,