Page:PL A Daudet Mały.djvu/323

This page has not been proofread.

Wieczorem czwartego listopada brat powiedział mu, powróciwszy do domu:
 — Tylko co nosiłem oleje święte jakiemuś nieszczęśliwemu chłopczynie, który kona tu w sąsiedztwie. Trzeba się będzie pomodlić za niego, bracie.
 — Zajdę tam jutro — odparł ksiądz — gdy będę szedł na mszę. Jak on się nazywa?
 — Czekaj, to jakieś trudne do spamiętania nazwisko, takie z południa... Jakub Eyssette... Tak właśnie... Jakub Eyssette...
 Nazwisko to przypomniało księdzu Germane pewnego młodziutkiego wychowawcę z kolegjum. Nie tracąc tedy ani chwili czasu, pobiegł do hotelu Pilois... Gdy wszedł, ujrzał mnie, kurczowo ściskającego rękę brata. Nie chciał mi przeszkadzać; kazał wszystkim wyjść z pokoju, mówiąc, że będzie sam ze mną czuwał, potem ukląkł i dopiero późną nocą, przerażony mojem odrętwieniem, uderzył mnie po ramieniu i dał mi się poznać.
 Od tej chwili nic już nie wiem, co się dalej działo. Koniec tej okropnej nocy, następny dzień i wiele innych następnych dni pozostawiły mi tylko mętne i splątane wspomnienia. Otworzyła się jakby wielka, czarna przepaść w mojej pamięci. Wszakże przypominam sobie, ale jako coś, co się działo przed wiekami, jakiś nieskończony pochód po błocie Paryża wślad za czarnym wozem. Widzę siebie samego jak z trudem kroczę między Pierrotte’em a księdzem Germane. Chłodny deszcz ze śniegiem siecze nas po twarzy. Pierrotte ma duży parasol, ale trzyma go tak niezręcznie i deszcz pada taki ulewny, że sutan-