w ciągu dwóch lat — siła złego na te małą głowinę kolibra!... Dalejże, prędko, zaprzęgajcie czarny wóz! A ty, wielki skoczku polny, trzymaj swą buławę i swój uśmiech posępny wpogotowiu.
Mały jest chory... Mały umiera...
Co za przygnębienie w dawnej firmie Lalouette. Pierrotte nie sypia wcale, „czarne oczy“ toną we łzach Dama wielkich zalet gorączkowo przegląda swojego Raspaila, zanosząc modły do światłego świętego Kamfora o spełnienie jeszcze jednego cudu nad ukochanym chorym... Żółty salonik stoi pustkami, fortepian zamarł, flet zagwożdżony. Ale najżałośniejsza ze wszystkiego, to ta czarna sukienka, siedząca w kąciku; od rana do nocy drobniutka postać w żałobie w milczeniu porusza szybko drutami, a wielkie łzy spływają jej po twarzy.
A gdy tak cały dom dzień i noc tonie w desperacji, Mały tymczasem spoczywa sobie spokojnie na puchowem łożu, nie podejrzewając nawet, ilu łez jest przyczyną. Ma oczy otwarte, ale nie widzi nic; przedmioty nie przenikają do jego duszy. I nic też nie słyszy, oprócz głuchego szmeru, skłóconego szumu, jakgdyby, zamiast uszu, miał dwie morskie konchy, wielkie konchy o wargach różowych, w których dźwięczy szum fal. Nie mówi i nie myśli — rzekłbyś chory kwiatek: Byleby tylko czuł na głowią zimny kompres i kawałek lodu w ustach — nic mu więcej nie trzeba. Gdy lód stopnieje, gdy kompres wyschnie od rozpalonej czaszki, wydaje cichy pomruk... tyle tylko powiedzieć potrafi.
Mija w ten sposób wiele dni, dni bezczasowych, dni chaosu... aż nagle, pewnego ranka Mały doznaje
Page:PL A Daudet Mały.djvu/326
This page has not been proofread.