Page:PL A Daudet Mały.djvu/330

This page has not been proofread.

dokrór... Niechże pan będzie rozsądny... niech pan zamknie oczy i o niczem nie myśli... Niedługo znów przyjdę do pana i jeśli pan teraz — będzie spał, zostanę z panem długo, długo.
 — Już śpię... już śpię... — mówi Mały, zamykając oczy. Ale znów sobie coś przypomina. — Jeszcze jedno słowo, Kamilo!... Co to za czarna sukienka, którą tylko co widziałem tutaj?...
 — Czarna sukienka?...
 — Ależ tak, pani wie dobrze, ta czarna sukienka, która robiła z panią robótkę u okna... Niema jej teraz... Ale przed chwilą widziałem ją, jestem tego pewny...
 — Ależ nie, Danielu. Pan się myli... Pracowałam tu całe rano z panią Tribou, starą pana znajomą, wie pan o kim mówię, pani Tribou, ta, którą pan nazywał damą wielkich zalet. Ale pani Tribou nie nosi czarnej sukni, chodzi wciąż w tej sam ej zielonej... Nie, na pewno w całym domu niema żadnej czarnej sukni... To się tylko panu śniło. Ale już idę sobie... Niechże pan śpi...
 I Kamila ucieka, zmieszana, spłoniona, jakgdyby skłamała.
 Mały zostaje sam, ale nie może zasnąć. Delikatna maszynerja rozhulała się na dobre. Jedwabne niteczki krzyżują się i splatają... Myśli o swoim ukochanym, który śpi pod darnią na cmentarzu Monmartre; myśli też o „czarnych oczach“, tych przepastnych gwiazdach, które Opatrzność, jakby naumyślnie, dla niego zapaliła, a które teraz...
 Wtem drzwi się uchylają cichutko, cichutko, jak